Kenia express

Kenia express

Minął rok od czasu gdy z Kenijskiego wybrzeża Diani Beach wyruszyłem w podróż nad malownicze jezioro Magadi. Jednym z etapów trasy  był odcinek z Mombasy do stolicy Kenii Nairobi. Mój wybór padł na podróż koleją, zresztą nie po raz pierwszy. Piętnaście lat temu gdy zmierzałem nad jezioro Wiktoria a następnie do Ugandy też wybrałem ten środek lokomocji.  Do dziś z wielką nostalgią i sentymentem wspominam tę pierwszą kolejową kenijską podróż. Niestety nie mogę opowieści tej okrasić zdjęciami. Zostały utracone wraz z poprzednim moim profi FB. Pewnie fotki krążą gdzieś wysoko na gigabajtowym niebie wspomnień. A może Święty Cyber Piotr trzyma je na swoim serwerze bym mógł cieszyć się nimi wkrótce po przekroczeniu wiadomej bramy. Chyba że wezmę się za przegląd pamięci moich starych komputerów i trafie na tę relację jeszcze w życiu doczesnym. Nie omieszkam się nimi wtedy pochwalić. Ale na razie muszą wystarczyć słowa.

 Początek obu podróży był bliźniaczy, jazda busikiem zwanym tu  matatu z Ukundy (diani jest częścią tego miasteczka) do przystani promowej na przedmieściach Mombasy. Miasto Mombasa położone jest na wyspie odgrodzonej od stałego lądu od wschodu oceanem z pozostałych stron miasto oplatają postrzępione ramiona laguny. Do niedawna jedyną opcją dotarcia do tej liczącej półtora miliona ludzi metropolii była przeprawa promowa. Dwa lata temu oddany został  most łączący wyspę z kontynentem i transport samochodowy  głównie dużych samochodów ciężarowych i autokarów przeniósł się na nową przeprawę. Natomiast cały ruch skuterowo-rowerowo-pieszy i mniejszych aut korzysta z drogi wodnej, promowej. Promy przewożą codziennie tysiące osób które w Mombasie pracują, uczą się lub po prostu mają tu coś do załatwienia.  Tak i ja skorzystałem ze starego dobrego promu jest krócej i szybciej a opłata za kurs to naprawdę groszowy wydatek. Ogólnie promów jest cztery z czego zazwyczaj tylko dwa są sprawne. Przeprawa trwa około półgodziny i przebiega  całkiem sprawnie, z tym że w zależności od pory dnia wcześniej trzeba odstać swoje w korkach do  wjazdu na pokład.

Po zejściu na ląd przesiadka do matatu który jedzie już bezpośrednio do stacji kolejowej, należy namierzyć konkretny pojazd, busiki nie mają oznaczeń po prostu trzeba wypytać się kierowców w którym kierunku  jadą.

Nie pamiętam już dziś jak wyglądał  dawny dworzec kolejowy ale raczej skromnie, natomiast ten który zobaczyłem rok temu zrobił na mnie wrażenie mogę powiedzieć, oszałamiające. Projekt utrzymany w stylu modernistycznym  przypomina bardziej nowoczesny port lotniczy z bajecznie futurystyczną wierzą kontrolną niż stację kolei. Ktoś wykonał naprawdę kawał dobrej architektonicznej roboty. Przed wejściem do obiektu odbyła się kontrola bagaży które to trzeba odstawić na długie ławy mieszczące się pod wielkim namiotem , cofnąć się o najmniej dwa kroki i chwilę poczekać. Kiedy uzbierała się już spora grupka podróżnych  pojawiły się dwie Panie policjantki z psami które przeszły się w tę i z powrotem wzdłuż ławek na których usytuowane zostały bagaże, psy oczywiście obwąchiwały pakunki, myślę że szkolone były do wykrywania ładunków wybuchowych. Niestety terole dotarli też tutaj. Kilkanaście lat temu po przyjeździe do Nairobi wybrałem się na obiad do centrum handlowego Westgate Mal chciałem spróbować potraw z krokodyla które tam właśnie serwowano.  Jakiś rok później miejsce to stało się areną makabrycznego w skutkach ataku przeprowadzonego przez somalijskich ekstremistów, zginęło wówczas ponad siedemdziesiąt osób.

Po zakończonej kontroli przestąpiłem progi hali dworcowej, nie pozostało mi zbyt wiele czasu na pochodzenie i pozwiedzanie całości, nieuchronnie zbliżał się czas odjazdu, ale gdzie nie gdzie okiem rzucić mi się udało. W środku dworzec robił równie pozytywne wrażenie jak na zewnątrz, nowocześnie, schody ruchome, duże wyświetlacze, można coś przekąsić, jest relatywnie czysto. Widać było trochę niedoróbek, tak jak by niektóre prace zostały przerwane w najciekawszym ich momencie, ale całościowo ocena jak dla mnie bardzo ok.

Droga do peronu i…. „Stoi na stacji lokomotywa…..” no nie, nie lokomotywa stoi,  skład nowoczesnego pociągu przypomina mi bardziej Pendolino lub podobne a spodziewałem się, nie ukrywam, czegoś bardziej archaicznego,  czegoś co przypomni mi tę pierwszą afrykańską kolejową przygodę. Budzą się dawne Anioły i J

Oczami wspomnień przemieszczam się tę jedną i pół dekady wstecz.  Wtedy na stacji faktycznie stoi sapiąca, buchająca białymi chmurami pary lokomotywa. Wagony które chyba pamiętają jeszcze lata czterdzieste ubiegłego stulecia nie mieszczą się w obrębie peronu, który  musiałby być jakieś trzy razy dłuższy. Pociąg wyjeżdża w trasę raz dziennie a chętnych do podróżowania jest naprawdę dużo, stąd ten jego rozmiar XXL.  Gwizdek odjazdu ale większość podróżnych stoi na zewnątrz rozmawiając i żegnając się z bliskimi, skład powoli rusza i wtedy dopiero całe to niesamowicie kolorowo ubrane towarzystwo w popłochu ładuje się do wagonów, cud że nikt nie ląduje pod kołami, ten start  trwa kilka dobrych minut by wszyscy znaleźli się w środku. Taki scenariusz powtarza się na prawie każdej stacji.

Wykupiłem bilet na przedział sypialny, taka urokliwa, stara ale świetnie odrestaurowana salonka z kolorowymi firaneczkami, puszystym dywanikiem i nawet wazonik ze świeżymi ciętymi kwiatami stoi na stoliku pod oknem. Podróż zajmie kilkanaście godzin trasą po prawie bezludnych terenach. Żelazna jednotorowa droga przebiega przez obszar Kenijskich narodowych parków Tsavo Est i Tsavo west. Pociąg jedzie bardzo wolno, z okna udaje mi się czasem dostrzec grupki szaro rudych słoni i górujące nad sawanną prężące się szyje żyraf. Widoki wprost wymarzone.

Wieczorem w porze kolacji uśmiechnięta, puszysta Pani konduktor przy dźwiękach sporego ręcznego dzwona zaprasza do wagonu restauracyjnego.

Wewnątrz stylowej, angielskiej jadalni jest uroczo i dostojnie. Ogarnia mnie wrażenie jakbym przeniósł się do świata powieści Agaty Christie i niebawem do mojego stolika przysiądzie się sam Herkules Poirot, gdzie wspólnie rozwiążemy zagadkę zdarzenia w Orient Ekspressie. Takie zaczarowane miejsce.

Na stołach śnieżnobiałe obrusy, wytworna zastawa co najmniej posrebrzane sztućce. Większość gości restauracji to biali i raczej nie turyści, myślę że to osoby z placówek dyplomatycznych, handlowych lub innych, lub po prostu ci którzy postawili na stałe życie w tym kraju o pięknych okolicznościach przyrody.  Na całe szczęście w plecaku mam jakąś w miarę dobrze wyglądającą koszulę i nie odstaje  tak bardzo od reszty  naprawdę gustownie ubranych współbiesiadników.

Na sale wjeżdżają dwa wózki, bufety z jedzeniem, kelnerzy w białych koszulach, czarnych kamizelkach i szkarłatnych muszkach  nakładają dania według życzenia, a jest w czym wybierać ryby, kurczaki, wołowina, fasola w miejsce kartofli podano smakujący podobnie, specjalny rodzaj bananów, do tego dużo przystawek, sosów, sałatek. Wjechał też cooler z winami i szampanem, no po prostu witaj wielki świecie na tym czarnym lądzie;)  

Gdy po kolacji wróciłem do przedziału zastaje pościelone już przez obsługę łóżko. Ale zasnąłem długo, długo później, delektowałem się podróżą, przygodą, miejscem…. z za okna przedziału dochodziły odgłosy sawanny, odgłosy natury. Czasem mrok rozjaśniały ogniska oświetlające zarysy masajskich chat-lepianek. Taka to była wtedy moja droga z Mombasy do Nairobi…..

A ubiegłoroczna, nowoczesna podróż cóż, szybko sprawnie tyle że bez tej duszy bez tej magii. Nie ma już tamtej lokomotywy, tamtej salonki, tamtego pociągu, pozostały wspomnienia i garść obrazów pod powiekami i zapach magicznego Powiewu Afryki…CDNJ

 

Subskrybuj nasz Newsletter